20.12.2015

Zaręczynowa mieszanka wybuchowa!

Wierzycie w istnienie kobiet zdolnych spieprzyć własne zaręczyny z ukochanym facetem? Otóż powiem Wam, że są takie. Z nam nawet jedną osobiście. Całkiem blisko. Tak to ja. Zastanawiacie się jak do tego doszło? Brawurowo. Wystarczyła urodzinowa chandra, ciążowe wahania hormonów i melodramat gotowy!
http://pl.freepik.com/
Zaczęło się o 7.00 rano gdy wstałam w genialnym humorze, zobaczyłam cudowny wschód słońca, wzięłam kąpiel z pianą, pobawiłam się z dziecinką w brzuchu i wypiłam kawkę :) Taki poranek...brzmi jak marzenie, co? Z tej radochy sama śpiewałam sobie "Sto lat". Niestety wschód był jedynym słońcem tego dnia bo później zaczęło okropnie padać co pokrzyżowało skutecznie moje plany na resztę dnia. 
Życzeń w tym roku też jak na lekarstwo... wiem, wiem jak się ma urodziny tydzień przed Wigilią to nie ma się co spodziewać, że inni będą mieli  głowę do pierdół. Mimo wszystko gdy osoba, z którą jak sądziłam przyjaźnię się po raz kolejny nie miała czasu nawet odebrać ode mnie telefonu, a jedynie napisała zdawkowego smsa rozkleiłam się niemiłosiernie. I. też był cały dzień zajęty...
No i jakoś tak  miałam coraz większego doła. Dodatkowo z nerwów, a może efektem ciąży doszła migrena i mdłości... Mała to chyba czuła bo dawała mi mocno popalić. W taki sposób cały świat stał się zły, okropny i niesprawiedliwy, urodziny były głupie, a ja byłam gotowa obrazić się na wszystkich...
Gdy I. ośmielił się spóźnić do domu 40 min nie miałam już ochoty, ani na świętowanie, ani na urodzinową kolację. A co? Foch z przytupem. Chłopak się dwoił i troił, żeby mnie wyciągnąć z domu, a ja ciągle swoje. Obiecał nawet, że przed kolacją spełni moje marzenie- pojedziemy do marketu i kupimy żywego karpia żeby go od razu wypuścić na wolność. Na to ja (durna, niewdzięczna franca bez serca i wątroby) żachnęłam się, że w nocy w deszczu i błocie brodzić nie będę i skoro nie miał czasu ze mną w ciągu dnia kilku chwil porozmawiać i zapytać jak się czuję, a na dodatek się spóźnił to mam to wszystko gdzieś i zostaję w domu.
Jak łatwo się domyślić chłopa krew zalała i zdążył odrobinę się na mnie obrazić. Szczerze mówiąc na jego miejscu obrażałabym się nie tylko odrobinę... na szczęście w porę to zrozumiałam skale swojej małostkowości i poszłam z nim porozmawiać. Wyjaśniła, skąd te moje durne humory i szczerze dodałam, że nie lubię urodzin bo zawsze jak dziecko  czekam na coś wyjątkowego w ten dzień, ale nic wyjątkowego nigdy się nie dzieje... Po dłuższej dyskusji na spokojnie doszliśmy do wniosku, że w sumie godzina jest jeszcze wczesna więc wieczór nie jest stracony. I o ile historię z karpiem ze względu na pogodę jednak odpuszczamy to na kolację idziemy. Irek poszedł na spacer z Lenką, a ja dostałam kilka chwil na poprawienie makijażu i przebranie się w coś "do ludzi".
Po 20 minutach w drzwiach  ukazał się przeuroczy widok nasza psina z prezentową torebką  uwiązana do obroży. W torebce pudełeczko i koperta. W reklamowej kopercie salonu jubilerskiego, na odwrocie informacji o kartce Stałego Klienta  pośpieszne notka "Kocham Cię!!! Czy zostaniesz moją żoną??", a w  pudełeczku śliczny pierścionek.
Gdy emocje nieco opadły I. wyjaśnił mi cały niespodziankowy urodzinowo- zaręczynowy plan, który tak koncertowo popsułam... Spóźnił się przez to, że po pracy jechał z naszymi przyjaciółmi ostatecznie wybrać pierścionek. Następnie chciał zabrać mnie nad jezioro gdzie odbyła się jedna z naszych pierwszych randek i wypuścić tam karpia ponieważ wymyślił sobie intrygę z wypowiadaniem życzenia- jednego na głowę w końcu karp to nie złota rybka ;) Jego życzeniem było zostać moim narzeczonym. W momencie  jego wypowiadania miał wręczyć mi pierścionek...
Jak to wszystko usłyszałam myślałam, że zapadnę się pod ziemię ze wstydu. Popsuć taki plan... Facet  na prawdę mnie kocha skoro jeszcze mnie nie nie udusił.
Reszta wieczoru na szczęście poszła zgodnie z planem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz